niedziela, 28 października 2012

And Sophie Dahl goes to... Wyniki konkursu.


Parafrazując formułkę z rozdania Oscarów "And Sophie Dahl goes to..."


Domino

Jej przygoda z habanero rozbawiła mnie do łez :)

Zwyciężczyni gratuluję! A wszystkim biorącym udział w konkursie dziękuję za tak wspaniałe historie. Nawet nie wiecie, ile frajdy przysporzyło mi ich czytanie.

A teraz pora na zwycięską opowieść:
"Sprawa z moim pierwszym daniem dla (notabene pierwszego) Ukochanego jest dosyć ostra… Zależało mi na daniu prostym i szybkim, gdyż byłam ograniczona i w kasie i w czasie. Padło na makaron, a jakże! Do tego podsmażana cukinia (leniwie wijąca się po ogrodzie sąsiadki), czosnek, bazylia (z własnej doniczki), śmietana (taka prawdziwa! ciocia z wujkiem to gospodarze jak się patrzy!), sok z cytryny, troszkę parmezanu i chilli (w zastępstwie można było użyć zmielonych płatków lub sproszkowanej harrisy, ale zdecydowanie postawiłam na świeżość). 

Po męczącym dniu na uczelni wróciliśmy z Ukochanym do mieszkania i w międzyczasie, gdy On śpiewał pod prysznicem, ja śpiewająco zabrałam się za kolację. Raz, dwa, trzy, gotowe! Stół udekorowany, ja też. Ukochany wchodzi, a Jego piękny zapach miesza się z pięknym zapachem naszych talerzy. Zajadamy. Pierwszy kęs. Super! Drugi kęs. Może tylko mi się zdaje…? Trzeci kęs. Zmieniamy kolory. Z białych na iście indiańskie. Pożar! Pożar w gębie! Łzy lecą, z nosa kapie, ciało pali się od wewnątrz! Szybko włącza mi się lampka (czerwona jak nigdy!) i lecę do lodówki po kefir – jest! Cały kubek! Cały, wspaniały, nieprzeterminowany, życie ratujący kubek! Po 15 min. powracają podstawowe funkcje życiowe. No dobrze – myślę sobie. Gdzie zrobiłaś błąd? Czego się nie doczytałaś? I myślałam i myślałam. Iii! Mam winowajcę! Chilli! Przepis podawał jedną papryczkę na cztery osoby. Ruszyłam zatem do marketu w poszukiwaniu rzeczowej papryczki. A wiecie jak to ‘baba ze wsi do wielkiego miasta przyjedzie’. Nie wiecie? To ja Wam powiem. Chilli jak chilli – widziałam przecież nie raz, małe i czerwone. Jest? O, jest! Jakaś taka dziwnokształtna i bardzo mała jak na małą, ale w takim razie dodam całą. Po odejściu od kasy paragon wciskam w kieszeń i wracam do mieszkania. Rzucam się w takim razie po tym kefirze, po paragon właśnie i czytam: habanero. Rzucam się z zapytaniem do niezawodnej cioci Wikipedii i już nie mam wątpliwości cóż nadało tej piekielnej ostrości.

No ale tak: talerze zostały pełne, a nasze brzuchy puste. A czym uraczą nas studenckie szafki? Mąka, trochę cukru, jajko, mleko, mus z jabłek… = naleśniki! Jeden, drugi, trzeci leci! Jest pysznie! Zajadamy, brzuchy się cieszą, my też. A ja… gdy tak sobie stoję przy tej patelni z tym kolejnym okrągłym plackiem czuję nagle jak obejmują mnie w pasie ciepłe ręce, a na szyi ukłony składają słodkie, jabłkowo-cynamonowe pocałunki… Dzięki ci, o habanero, ostrzycielko zmysłów i apetytu, niezawodny afrodyzjaku…"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Witaj!
Super, że chcesz podzielić się ze mną swoją opinią. Komentarze są moderowane, dlatego nie martw się, jeśli Twój komentarz nie pojawi się od razu.