Za nami kolejny tydzień remontu. Po
powrocie do domu przebieram się w robocze ciuchy, zakasam rękawy i
przeglądam wszystkie nasze rzeczy. Nie ma chyba już takiej w naszym
mieszkaniu, która nie przeszłaby przez moje ręce i nie zmieniła swojego
miejsca pobytu. W czeluściach szaf odnajduję skarby, w których
poszukiwaniu potrafiłam bezskutecznie
przetrząsnąć pół mieszkania. Inne budzą moje zdziwienie - myślałam, że
dawno się ich pozbyłam. Znajdują się też pożyczone płyty i książki, co
do których odnalezienia straciłam już nadzieję, tak samo jak ich
właściciele.
Choć
zmęczona, to cieszę się, że remont stał się okazją do przejrzenia i
posegregowania rzeczy, których nie używam. To, że czułam się p r z y t ł o c z o n a
ich nadmiarem to mało powiedziane. Z każdym przedmiotem, z którym
zdecydowałam się rozstać, czuję się lżej. Nie zdawałam sobie sprawy, jak
bardzo każdy z nich o g r a n i c z a ł
moją przestrzeń życiową. Każde miejsce wykorzystane maksymalnie, żadnej
wolnej przestrzeni. Ale nie sposób mi się oprzeć wrażeniu, że jeśli
wyciągnęłabym jedną rzecz ze środka, cała konstrukcja posypałaby się
jak domek z kart. Pozory kontroli nad sytuacją, która już dawno mnie
przerosła. Teraz, nagle okazuje się że wolnej przestrzeni jest całkiem
sporo, a której wcale nie mam ochoty zapełniać. Niech będzie w o l n a.
Raz na jakiś czas otwieram drzwi do spiżarni i napawam się tym
widokiem. Chcę taki stan wprowadzić w "całym dobytku". Nie chcę sobie ponownie zagracić otoczenia, by nie móc się w nim swobodnie
poruszać.
Masz moją książkę!? :D
OdpowiedzUsuńMartoolka, jeśli masz na myśli "Księcia" to tak :D
Usuń